Instrument kaszubskiego szamana

Instrument kaszubskiego szamana

Jacek Borkowicz


Źródło: Pomerania, nr 10, 2012

Z chmieleńskiego Wichrowego Wzgórza, na którym piszę te słowa, rozciąga się widok na co najmniej trzy jeziora. Wieczorem oglądałem występ Chmielan, ze starszym kapeli rytmicznie postukującym w diabelskie skrzypce. Zawsze zastanawiała mnie nieadekwatność nazwy instrumentu, który z wyglądu zupełnie nie jest podobny do skrzypiec. Nie ma też  w nim niczego demonicznego – wygląda raczej pokracznie. Ale to tylko pozory.

░ Pieśń nie dla najeźdźców

Oświecenie przyszło w momencie,kiedy przypomniałem sobie powiedzenie Pomerania non cantat – Pomorze nie śpiewa. Tak utrzymywali ongiś uczeni w piśmie oświeciciele kaszubskiej ziemi (np. o swoich kaszubskich parafianach mówił tak w 1821 r. Teofil Leberecht, znany jako pastor Lorek z Cecenowa). Przybywali tu jako misjonarze i promotorzy cywilizacji, dziwiąc się milczeniu mijanych w podróży siół. Były istotnie nieme, przynajmniej w porównaniu z wesołymi, rozśpiewanymi wioskami nad Renem, Mozelą czy Padem, które znali.

Ale czy znamy choć jeden lud, który naprawdę nie śpiewa? Chyba nie ma takiego pod słońcem. Pieśń, nawet ta najbardziej prosta, zawsze wyrażała rzeczywiste, nieudawane uczucia ludzi bliskich ziemi, których władcy, przeważnie obcej mowy i wiary, zmieniali się jeden po drugim, nie zbratawszy się nigdy z pogardzanymi rolnikami. Najeźdźcy z reguły wymagali od nich jedynie punktualnej dostawy daniny, reszta ich nie interesowała. Mieli siłę, więc zniewoleni i bezbronni „krajowcy” nie mogli bezkarnie powiedzieć im w twarz, co o nich myślą. To, co czuli, wyrażali w pieśni. Ta nigdy nie kłamała. Wystarczy chociażby posłuchać jednej z wielu pieśni słowackich: ileż tam żalu pod adresem „złego pana”! A ten pan to przecież Węgier.

Nie inaczej musiało być na Pomorzu. Tutejsza pieśń nie była wygodna ani miła dla sprawujących rządy nad kaszubskim ludem. Zapewne była dla nich drażniącym wyzwaniem, dlatego ukrywano ją przed obcymi. Stąd mylny wniosek o milczeniu Pomeranii.

To wyjaśnienie chyba jednak nie wystarcza. Przecież nie jedyni Kaszubi cierpieli ucisk ze strony obcych wyzyskiwaczy – a tymczasem tylko o nich ukuto owo krzywdzące przysłowie. Musiała zajść tu jeszcze dodatkowa, istotna okoliczność, która wyróżniła ich negatywnie od innych ludów.

░ Kpina czy autoironia, a może pierwotna sakralność?

Popatrzmy teraz jeszcze raz na diabelskie skrzypce. Groteskowe pudło, zwieńczone krzykliwymi w kolorach wstążkami, grzechoczące blachami i kamieniami – wymyślono chyba dla śmiechu i drwiny. Kaszubi lubią drwić z samych siebie? Chyba nie bardziej niż inni. Wyczuwam tutaj raczej dyskretną kpinę pod adresem tych, którzy zabronili im mówić własnym głosem.

Diabelskie skrzypce, opatrzone wydłużonym gryfem, kształtem przypominają instrumenty właściwe środkowej, stepowej Azji. Instrumenty te, w rodzaju mongolskiego chuur, są proste, mają przeważnie dwie – trzy struny, wytrawny muzyk potrafi jednak wygrać na nich głębokie stany ducha. Brzmią monotonnie, ale doskonale się nadają do wprowadzania w trans zarówno grającego, jak i słuchaczy. Dlatego używają ich „ludzie wyższej wiedzy”, bardowie spokrewnieni swoją sztuką z umiejętnościami szamanów.  

Pomorskie dziwadło musiało być kiedyś prawdziwymi skrzypcami – a ściślej rzecz ujmując, prawdziwym instrumentem smyczkowym. I tak jak na Wschodzie, grali na nim czarownicy. Wyobraźmy sobie kaszubskiego szamana, który nakryty rogatą czapą, zdartą z czerepu żubra czy tura (pamięć o rogach na głowie pomorskiego czarownika przetrwała do dziś w litewskiej nazwie czarownicy: ragana) tańczy do wtóru psychodelicznych tonów „diabelskich skrzypiec”. Tak nazwali je zapewne pierwsi misjonarze, którym owa pogańska muzyka kojarzyła się z przyzywaniem złego ducha.

I taka była chyba przyczyna, dla której gry na diabelskich skrzypcach zakazano. Konserwatywni Pomorzanie mimo zakazu instrumentu się nie wyzbyli, ale pozostawili go w tradycyjnym składzie kaszubskiej kapeli, gdzie – zdegradowany i wyszydzony – pełni do dziś rolę lokalnej osobliwości muzycznej.  

Muzyka odległych przodków Kaszubów musiała być tak silnie nasycona pierwotną sakralnością, że nie mogli jej ścierpieć gorliwi w szerzeniu nowej wiary chrześcijańscy przybysze. Z pewnością kierowali się oni najlepszymi intencjami – jednak to z powodu ich zakazów Pomorze na długie wieki „zamilkło”.